„Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz.” Istny Popiół Mezopotamii.
W Mardin te słowa zawsze nabierają dla mnie mocy. W czasie drugiej wizyty w tym mieście wyznaczającym północą granicę Mezopotamii czuję je na skórze niemal namacalnie. Chociaż słońce wschodzi tutaj blaskiem dojrzałej pomarańczy, a poranny ezan (wezwanie do modlitwy) rozlewa się po malowniczych zboczach wzgórz Tur Abdin miękkim dywanem melodii, to w oczach mieszkańców znajduję smutek o różnym stopniu nasilenia. Czy to jest smutek, a może pokorna akceptacja nieuniknionego? Sama jeszcze nie wiem. To wcale nie znaczy, że czerpią mniej szczęścia z codzienności.
Student Akademii Sztuk Pięknych, właściciel pubu, malarz samouk, właścicielka kawiarni, która robi nadzwyczajną syryjską kawę, właściciel antykwariatu, „makaroniarz”, czyli bystry chłopak po architekturze, który postanowił otworzyć małą jadłodajnię, gdzie personel przyrządza pyszne makarony na różne sposoby, to dość szeroki przekrój postaci z jakimi mam przyjemność rozmawiać w ostatnich dniach. Pochodzą z różnych zakątków kraju, głównie jednak ze wschodniej Turcji. W prostych słowach opowiadają mi o domu, tęsknocie, nadziei. W cieniu artukidzkiej zabudowy starówki, która jest w kolorze piasku pustyni, ich słowa nie są już jednak kurzem utrudzenia, a magicznym pyłem z baśni 1001 nocy.
„Nadzieja jest ruchem, dopóki ruch będzie trwał, jest nadzieja. Ponieważ ruch przynosi życie.” – mówi do mnie antykwariusz z tajemniczym uśmiechem. Bardzo identyfikuję się z jego słowami, bo źródłem mojej nadziei też jest ruch. Mardin sprowadza na moje powieki sen zdmuchując z sufitu ponad 100 letniego domu bajkowy pył historii. Te mury cały czas pracują, rozmawiają i opowiadają swoją historię. O ile pierwszej nocy mnie to zaskoczyło i przebudziłam się z zadziwieniem, to kolejne noce były spokojnym przysłuchiwaniem się echu snów tysiącleci. „Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz.”