Ada nigdy nie potrafiła wpasować się w schemat, nawet jeśli dotyczył tylko bagażu. Do lotu pozostała godzina. Nadała do luku plecak, który jak zwykle przekroczył dozwolony limit kilogramów. Skierowała się w stronę wyznaczonej na karcie pokładowej bramki. Po raz setny tego ranka zastanawiała się czy podjęła dobrą decyzję. Już niedługo miała znowu napełnić płuca powietrzem swojego ukochanego miasta na granicy kontynentów. Wchodząc na pokład samolotu nie mogła oprzeć się wrażeniu, że tak jak cieśnina Bosfor rozdzielająca kraniec Europy od Azji kojącym pasmem wody, chroniąc tym samym dwa skrajnie różne zakątki świata od nieuniknionych tarć kulturowych, tak wizja lądowania w Stambule na miesięczny urlop była jedynym, co w tym momencie dzieliło ją od szaleństwa.
Na rozmowę kwalifikacyjną do miejskiej instytucji kultury poszła w kolorowym dresie i z kolczykiem w dolnej wardze. Pan Dyrektor zadał kilka konkretnych pytań, na które pewnym głosem, choć z drżącymi rękami schowanymi pod stołem, dziarsko odpowiedziała. Zatrudnił ją. Dołączyła do dwuosobowego działu promocji miejskich wydarzeń kulturalnych. Miała dwadzieścia sześć lat i czuła dumę na myśl o współtworzeniu kalendarza kulturalnego stolicy. Była tam najmłodsza. Z czasem zrozumiała, że nie zawsze entuzjazm, odwaga i kreatywność będą jej zaletą. To było bolesne zderzenie z prawami rządzącymi skostniałą instytucją. Inspirujące chwile, które pozwalały uwierzyć w sens wykonywanej pracy nie równoważyły wylanych łez, poczucia niesprawiedliwości, zawodów i frustracji. Życie osobiste zeszło na drugi plan, w zasadzie to w ogóle go nie miała. Ciężko było ukryć, że dotychczasowa pogoda ducha zaczynała przygasać. Była przepracowana i coraz bardziej neurotyczna. Razem z życiowym entuzjazmem zniknął też jej facet.

Umuta poznała w czasie wymiany studenckiej, na którą wyjechała do Stambułu. Jego imię oznaczało nadzieję. Uwielbiała fakt, że każde tureckie imię miało znaczenie. A on? On był tak niewiarygodny jak samo miasto. Nieprzewidywalny, odbiegający od stereotypu tureckiego uwodziciela. W jego mieszkaniu w owianej złą sławą dzielnicy czuła się jak królowa. Studia skończyła z wyróżnieniem, a do Polski wróciła z chłopakiem i tatuażem wirującego Derwisza na prawej łopatce. Mało jeszcze wiedziała o symbolice jaką do końca życia miała nosić na swoim ciele.
Ze smutkiem obserwowała jak Umut nie radził sobie z warszawską codziennością zwłaszcza, że było w niej coraz mniej pochłoniętej pracą Ady. Ich drogi się rozeszły. Nie umiała radzić sobie z wiszącym na niej i narzekającym facetem. Mijały dni, tygodnie, miesiące, a jej doskwierała bolesna pustka. Kiedy po kilkunastogodzinnym dniu pracy wracała do pustego domu nie było jej do śmiechu. Przy kieliszku wina starała się odpowiedzieć sobie na pytanie co tak naprawdę jest najważniejsze. Zawsze wiedziała, że miłość. Zdecydowała się odzyskać utracone uczucie. Pierwszy raz od dwóch lat wzięła urlop, kupiła bilet w jedną stronę i trzy dni później wsiadła na pokład samolotu do Stambułu. Umut o niczym nie wiedział. Dwa miesiące temu odnowili kontakt. Wiedziała, że jest sam. Czy dobrze zrobiła nie uprzedzając go o swoich planach? O tym miała przekonać się już wkrótce.
Kochała to pierwsze uderzenie wilgotnego powietrza. Nie dało się stopniowo wkroczyć w to stambulskie popołudnie. Krzyki, klaksony, niemiłosierny tłum. Tak bardzo za tym tęskniła. W tym chaosie, trochę jak w oku cyklonu odnajdywała spokój. Postanowiła pojechać metrem na plac Taksim. Tam chciała znaleźć wolny pokój w hostelu, zrzucić rzeczy, odświeżyć się i od razu pójść do baru gdzie pracował Umut.

O tym, co wydarzyło się później wolała zapomnieć. Nie było nawet śladowych szans na uratowanie ich związku. Umut nie był zainteresowany, a to co miało być tlącym się jeszcze uczuciem, było tylko sentymentem wobec przeszłości. Całe życie wierzyła w szczęśliwe zakończenia. Znowu była w błędzie. Mogła od razu zabrać się za kupno biletu powrotnego do Polski. Ale po co się śpieszyć? Jeśli leczyć złamane serce to tylko tutaj.
Kolejny poranek. Wstała, wzięła chłodny prysznic. Lekkie śniadanie zjadła w kantynie nieopodal hostelu. Dopiero w Stambule doceniła piękno refleksji. Obserwowała sprzedawców sezamowych rogalików, turystów, transseksualistów w cekinach powracających z całonocnej imprezy, którzy szli obok matek z dziećmi. To tutaj po raz pierwszy oglądała takie obrazki i zrozumiała, że świat jest bardziej złożony niż jej się wydawało. Każdy nosi w sobie swoje drugie dno.
Dopiła herbatę, wzięła głęboki oddech i wsłuchała się w dźwięki miasta. Nie miała siły na spotkania z dawnymi przyjaciółmi. Większość z nich i tak rozjechała się po świecie. Potrzebowała złapać dystans. Przypomniała sobie o poznanej rok temu w czasie jednego z festiwali, przy których pracowała, grupie wirujących Derwiszy. Z jednym z nich utrzymywała sporadyczny kontakt za pośrednictwem mediów społecznościowych. Miał na imię Şahin. Napisała do niego i umówili się na wieczór.

Stawiła się w umówionym miejscu, a o umówionej godzinie pojawił się on. Na motocyklu. Zdjął kask i zobaczyła jego przenikliwe oczy, mocno zarysowaną szczękę i duży haczykowaty nos. Był od niej sporo starszy i bardzo przystojny. Przypominał drapieżnego ptaka. Jego imię przetłumaczone na polski brzmiało: jastrząb. Sama nie wiedziała dlaczego, ale wsiadła z nim na ten motor. Po raz pierwszy w życiu wsiadła na jakikolwiek motor, więc kiedy przyspieszał z przejęcia zapierało jej dech w piersiach. Scena jak w przewidywalnym romansie ale miała złamane serce i potrzebowała uwagi. Nie liczyła czasu, tutaj nie miało to znaczenia. Kiedy patrzyła na azjatycką stronę miasta po drugiej stronie Bosforu, zamiast świateł domów i ulic widziała usypany stos mieniących się w świetle księżyca diamentów. Wjechali na most Mehmeda Zdobywcy, którym przejechali z Europy do Azji. To była jedna z tych chwil, której piękno tkwi w tymczasowości. Ada postanowiła bez wyrzutów sumienia się nią delektować. Nie broniła się kiedy zawiózł ją do siebie. Rozmawiali do rana przy szklance tureckiej anyżówki i tradycyjnej tureckiej muzyce z adaptera. Otworzyła się przed nim, a on z cierpliwością jej wysłuchał.
Została u niego na dwa tygodnie. Kontynentalne śniadania nad brzegiem morza Marmara, długie spacery i piękna duchowo cielesna fascynacja dopełniały każdy spędzony wspólnie dzień. Şahin po pracy oddawał się mistycznym medytacjom w jednym ze stambulskich bractw współczesnych Derwiszy. Adzie ten obrazek był dobrze znany. Mężczyzna w długiej białej szacie obracający się w transie dookoła własnej osi. Jedno ramię uniesione po skosie w górę, z dłonią zwrócona w stronę nieba, drugie ramię opuszczone, z dłonią zwróconą w dół. Głowa przykryta wysoką czapką. Derwisze byli zakonnikami, których historia sięgała XIII w. W transie uwalniali się od tego co ziemskie i stawali się przekaźnikami boskiego błogosławieństwa. Şahin zabrał Adę na jedną ze swoich ceremonii i dopiero teraz zaczynała rozumieć. Zahipnotyzowana widokiem wirujących mężczyzn wiedziała, że w swoim życiu chciała być, a nie mieć. Symbolika ulotnego obrotu uświadamiała jej, że wszystko mija. Żal z utraty tego do czego się przywiązała tracił na mocy. Codziennie czuła się lepiej, a Şahin zdawał się być drogowskazem jaki przeznaczenie postawiło jej na drodze. Mimo różnic zaprzyjaźnili się na długie lata. Ada wyjechała ze Stambułu po miesiącu. Spokojna i pewna.
Minęły dwa lata. W ręku trzymała swoją pierwszą powieść. Kierowana intuicją rok temu złożyła wymówienie by poświęcić się swojej pasji, pisaniu. To była najlepsza decyzja w życiu. Już nic nie odkładała na później. Swoje powroty do Stambułu wykorzystywała na zgłębianie historii bractwa Derwiszy. Dotarła do jedynego w Stambule zgrupowania gdzie na równi z mężczyznami wirowały też kobiety Derwiszki. Jak twierdził ich lider, 80. letni staruszek z przeszywającym błyskiem w oku, istotą sufizmu od zawsze była tolerancja więc dlaczego kobieta nie mogłaby się oddawać mistycznej medytacji na równi z mężczyzną? I tak bohaterką jej pierwszej powieści stała się przełamująca schematy kobieta sukcesu, która decyduje się wbrew obyczajom założyć pierwsze w pełni żeńskie zgromadzenie kobiet Derwiszek. Napotyka po drodze na przeciwności, które dzielne zwalcza dążąc do realizacji celu.

Ada nigdy nie zapomniała spotkania z Hasanem, duchowym guru odkrytej grupy. Uroczy starszy Pan podczas jednej z otwartych sesji pytań i odpowiedzi w centrum gdzie medytację praktykowała ich damsko-męskie zgromadzenie zgodził się z nią spotkać. Długo rozmawiali, a na koniec powiedział, że Turcja w jej życiu nie była przypadkiem. Jej imię oznaczało wyspę. Powiedział, że woda symbolizuje zmiany i duchowość, a wyspa jest stałym lądem, który pozwala nam ze spokojem obserwować i wyciągać z życia to co najlepsze. Wspominała to ze łzą wzruszenia, gładząc palcami okładkę pierwszego egzemplarza swojej powieści z wytłoczonymi literami składającymi się na tytuł: Wyspa.