Kiedyś miałam taki pomysł, żeby na wyprawy do Turcji zabierać ze sobą ludzi. Takich, którzy szukają czegoś poza wakacyjnym relaksem w kurorcie. Takich, którzy gotowi są na niewygodę w kurzu podróży, bo to część doświadczenia. A to przynosi nieoczekiwane spotkania, prawdę, opowieści ludzi z innej rzeczywistości.

Zrezygnowałam z tej myśli. Ile nas na świecie, tyle pomysłów na spędzanie czasu, tyle oczekiwań, potrzeb, przyzwyczajeń. A w moich podróżach nie wszystkie obrazy są piękne w klasycznym rozumieniu tego słowa. Ja to piękno odnajduję. Ale nie każdy musi. Widzę czasem rzeczy trudne, kontrowersyjne. Nie odwracam oczu. Uczę się. Rozmawiam. Nawet jeśli ocenię, to nie zawsze się tym podzielę, to takie niuanse. Musisz wiedzieć, wyczuwać kiedy i na co można sobie pozwolić. Zwłaszcza kiedy jest się gościem innej kultury.

Odpoczywam zanurzając się po czubek głowy w codzienności, którą podglądam. Podpatruję z pozycji uprzywilejowanej, bo mówię już po turecku, chociaż kiedy tam jestem, to nikt mnie o to nie podejrzewa. Mogę ujawnić swoją tajemną moc tylko wtedy, kiedy uznam to za stosowne, w konkretnej sytuacji.

Każdy inaczej rozumie piękno. Nie ma jednej, właściwej definicji. Ja swoją znalazłam. Mój związek z Turcją jest intymny, złożony, pełen podrozdziałów i zakładek włożonych między karty wspólnej historii. Bezpieczniej mi dzielić się tym w przestrzeni słowa, obrazu. Ja tego wszystkiego doświadczę, a potem Wam opowiem. Wybieram świadomie.

Jeszcze kilka dni do nowej wyprawy. Drżę z ekscytacji na samą myśl. Coś sobie wymyśliłam. Ruszam na poszukiwanie. Ale już nie mówię sobie: oby wszystko poszło zgodnie z planem. Bo podróże nauczyły mnie, że wszystko dzieje się dokładnie tak jak powinno i doceniam, cieszę się z każdego nieoczekiwanego zwrotu akcji.

Możesz również cieszyć się:

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *